piątek, 26 lipca 2013

Jakby to powiedzieć... Wakacje?! o.O

29 czerwca, Sobota

Jestem w Rabce ^-^.
Wyjechaliśmy ok. 10 rano. Nie będę się za bardzo rozpisywać o pierwszej części drogi - po prostu albo słuchałam sobie muzyki, albo oglądałam (nie pomyliłam się) sobie książkę. Bałam się za nią zabrać, bo... bo tak. Jaka książka? No oczyyywiścieee, cóż by innego - "Zwiadowcy. Księga 11. Zaginione Historie". Co z tego, że nie przeczytałam jeszcze 8, 9 i 10 części? I tak z grubsza wiem, co się wydarzy. A poza tym, tom 11 to są opowiadania, jednak mają wpływ na to, co jest lub będzie w książkach.
Dojechaliśmy do Częstochowy. Ciii, ogar, wytrzymałaś 10 miesięcy, to wytrzymasz i dwa... Zobaczyłam już wieżę klasztoru... JESTEM W DOMU! Na parking przy Jasnej Górze podjechaliśmy mniej więcej tak, jak wchodzi Pielgrzymka, przy czym spieraliśmy się z rodzicami, co w jakiej tonacji zaśpiewać.
- Zbliża się do nas, idzie polami, jak Słońce złocista, jak biel przejrzysta... Gwiazdo śliczna, wspaniała...
- Nika, wyżej, wyżej! Gwiazdo śliczna, wspaniała... Idzie w sukience, jak w perle szacownej...
- Nie, ja tego tak nie zaśpiewam! Pozwól mi przyjść do Ciebie...
(Coś gadamy, już nie pamiętam, co)
- Nika wczoraj cały wieczór to przecież śpiewała...
No jasne, ćwiczyłam, żeby jakoś znośnie mi wyszło. W domu, jak sobie sama ustwiałam tonację, to jeszcze jakoś tako wychodziło, biorąc pod uwagę moje zdolności wokalne. Jednak, kiedy mam śpiewać w chórze, to odpada...
Weszliśmy do Kaplicy. Akurat była Msza, więc nie zostawaliśmy. Zrobiłam sobie zdjęcie Obrazu, żeby mi starczyło na dwa miesiące...
Poszliśmy do Wieczernika, do spowiedzi. Niby kolejka krótka, wszystko pieknie ładnie... Łącznie z obiadem w Claramontanie, który trwał ok. 20 - 30 minut, spędziliśmy w Częstochowie ok. 2 godzin. Dojechaliśmy do Sosnowca i tak się wszystko zaczyna. Hołowczyc zamilkł, więc włączyliśmy GPS'a na telefonie mamy. Potem tata próbował go jakoś ruszyć, ale nic. Według mnie, on się po prostu zakochał w tej kobitce, co jest w mamy GPS'ie. No i jedziemy... Zgubiliśmy trasę, bo mieliśmy pojechać delikatnie po skosie, a pojechaliśmy prosto. Potem szukamy drogi, żeby zawrócić.
"Skręć w prawo, potem w lewo". Skręcamy w prawo, wszystko pięknie, ładnie. Zaraz potem skręciliśmy w lewo i... znaleźliśmy się na jakimś parkingu.
- Tato, miałeś skręcić w lewo, to znaczy w ulicę, a nie w parking!
- No, ale tu było lewo!
<faceplam>
W końcu udało się nam jakoś wyjechać na dobrą trasę. Już prawie pod koniec drogi przejeżdża się przez taki most, nad taką szeroką doliną. Cudo!
Tuż przy wjeździe do Rabki Mały usnął. Czemu dopiero teraz? Od Częstochowy nie spał i marudził, od czasu do czasu. Tzn., nie marudził, kiedy dostał kubeczek z wodą, butelkę i zderzając je ze sobą, zalewał siebie i mnie... -.- Jeszcze droga powrotna...
A nasz ośrodek, pensjonat, dom, hotel - efekt WOW!
Dom Rekolekcyjno - Wypoczynkowy z zewnątrz wygląda normalnie, jak pensjonat, tylko okienka wyglądały tak licho...
No nic, pożyjemy, zobaczymy.
Wchodzimy do pokoi (mamy dwie "dwójki")...
Nie za duże, przytulne ładne... Kolor - ni to pomarańczowy, ni to złoty... Ciepły, tak, jak lubię. Mały stolik z kubeczkami i butelkami wody, kredensik, telewizor, łóżka, szafa, mała łazienka, co prawda na jedną osobę, ale ujdzie. a te okienka... Z środka są bardzo ładne, drewniane, proste, troszkę kojarzą mi się ze średniowieczem. W sumie... ostatnio wszędzie widzę średniowiecze. ^-^
Klatka schodowa jest biała, na korytarzu stoi klatka z papużkami. Jadalnię mamy na razie na świetlicy, bo jutro jest Chrzest w tym domu i jadalnia jest pilnie potrzebna. Wokół domu jest taki mały parczek. Ale o tym jutro.

30 czerwca, Niedziela.

Za dwadzieścia minut północ. Nie poczytam już. No trudno.
Od rana byliśmy w kościele. I JOŁAŁ. Jeden z najładniejszych kościołów, w jakich kiedykolwiek byłam! Drewniano - kamienny, zrobię zdjęcie. Po Mszy poszliśmy do parku. Były jakieś zawody, my poszliśmy na plac zabaw. Wisiałam sobie na drabince, robiąc nietoperza.
Wróciliśmy do domu, poczytałam sobie, po czym naszła mnie ochota na spacer po parczku. Zielony płaszcz, ciut za mały kaptur i rozwalony zamek - muszę sobie kupić nowy.
Spaceruję sobie tak, spaceruję... Nagle - zwrot! Jakaś kamienna ścieżka wśród ścieżek z kostki... Muszę zobaczyć, co to. Ymm, huśtawka ogrodowa! Loff, loff, loff. A co to?
Tak pomiędzy drzewkami stoi sobie domek. Drewniany. Ze spadzistym dachem. Z gankiem, z kamiennymi schodami. Moja pierwsza myśl - no, dobra, myśli: TODOMEKZWIADOWCYJAKTOMOŻLIWEMUSZĘWEJSĆDOŚRODKAJANIEMOGĘTODOMEKHALTAJATEŻTAKICHCĘTENDOMEKJUŻJESTMÓJNIEWYJDĘSTĄDLOFFZWIADOWCYZWIADOWCYZWIADOWCY
W środku tylko jedna mała izdebka, która zajmowała cały parter i drabina na strych, który kończy się w połowie parteru. Stoi sobie basen z piłkami. Niby dla małych dzieci, bla bla bla, ale po kolacji z Felixem bawiliśmy się tam z godzinę, piszczeliśmy, rzucaliśmy w siebie piłeczkami (trzeba to było potem pozbierać) i zakopywaliśmy się w nich, nawet robiliśmy sobie zdjęcia i ja bardzo mądrze po prostu położyłam obok siebie telefon... Spookojnie, znalazłam go.
Poszliśmy też do Rabkolandu. Jest London Eye, na który pójdziemy, jak będzie ładna pogoda, gokarty, i wiele, wiele innych. Najgorszy jest ten Dom Strachów. Jakieś zakrwawione diabły, upiory, czaszki, zombie.. Brrr.
Jeszcze 4 minuty.  Dopiero teraz miałam czas, żeby na spokojnie usiąść i popisać. 

3 minuty. Oczy mi się kleją. Idę spać.
2 minuty.

ZzzzzzZzzzzZzzzzzzz......

***

Brawo ja. Jestem genialna. Mądra. Oświecona.
Żartuję. Albo nie.
Sama nie wiem.
Za to miałam dwa tygodnie na pisanie. DWA TYGODNIE. No dobra, tydzień, odejmując ten czas, gdy wieczorami siedziałam na stołówce z Julką i Anią. TYDZIEŃ. I nawet nie tknęłam się do pisania.
Już dawno wróciliśmy. Teraz siedzę u Babci, Felix poszedł na plac zabaw. W telewizji puszczają "iCarly". Już widziałam ten odcinek. Jednak Spencer wymiata. ^-^
Ale wracam do tematu. To było mniej więcej tak: pojechaliśmy sobie jednego dnia do Krościenka, na Kopią Górkę. Odwiedziliśmy jakąś znajomą rodziców, która tam mieszka. Tylko jest jedno ale: nie wiadomo, kiedy ta ciocia mówi prawdę, a kiedy żartuje. Chociaż ta historia, którą nam opowiedziała, na pewno jest prawdziwa. Może ciężko w to uwierzyć, że młoda osoba może tak odpowiedzieć przełożonym (jeżeli tak to można określić). A to było tak: ciocia jechała na oazę i zatrzymała się u swojej koleżanki, która była świadkową Jehowy. Przyjechała do niej, a tam już czekali inni świadkowie i zaaranżowali spotkanie, żeby ją "nawrócić". Zaczęli atakować ciocię różnymi ich "prawdami", od którym aż pęka głowa. Kiedy przyjechała na oazę, organizatorzy spytali się:
- Skąd przyjechałaś, dziewczynko?
Ciocia uśmiechnęła się szeroko i oznajmiła:
- Z piekła.
Ale to jest straszne: ci świadkowie nie mogą czytać innych książke, niż Biblia. Jednak ją tez czytają jakoś dziwnie. Każde zdanie interpretują inaczej. Na przykład takie: "Boga nie ma". Jakby nie było, jest takie zdanie w Biblii. I tym oni sie kierują. Jednak... Nie interesują się tym, że werset wyżej jest napisane coś w stylu: "Nie wołajcie zatwardziałe serca: Boga nie ma!". Nie no, naprawdę im współczuję: żadnych książek przez całe życie?! Żadnej "Ani z Zielonego Wzgórza", żadnych "Felixów, Netów i Ników", żadnych "Zwiadowców"?! o.O
A później, w sobotę, przyjechały Ania i Julka. Najpierw pograłyśmy trochę w badmintona, później ja, one, Felix i taki Kuba graliśmy w państwa - miasta. Byłyśmy razem w grupie, chłopcy razem. Czekałyśmy, aż oni dokończą, a w tym czasie wzięłam sobie kredę i zaczęłam pisać na murku "Zwiadowcy", "Halt" i takie inne. Dogadałyśmy sie z Anią, mniejsza z tym, jak, że: ANIA. ULUBIONA KSIĄŻKA: ZWIADOWCY. ULUBIONY BOHATER: HALT ("kto nie lubi Halta?"). Pomyślałam "już Cię lubię". Później co wieczór siedziałyśmy sobie do 22 na stołówce i gadałyśmy o książkach, czytałyśmy, grałyśmy w Monopoly i karty. Dodatkowo zwijałyśmy się ze śmiechu. Przykład? Ktoś dzwonił do Julki, odebrała i powiedziała:
- Halo? Tu pralnia.
Ania wzruszyła ramionami i mruknęła:
- Jak do mnie ktoś dzwoni, to odpowiadam "Zakład pogrzebowy". Później dzwoniłyśmy tak do niektórych i oferowałyśmy sprzedaż trumny. U mnie wypadło, że zadzwonię do Agi. No dobra, wybrałam ją, bo wiedziałam, że: a) raczej odbierze, w przeciwieństwie do Lidki, b) ma poczucie humoru i powinna zrozumieć. Nie zrozumiała (przerywało, tam był strasznie mały zasięg), więc wysłałam wiadomość: "Umarłaś. chcemy Ci sprzedać trumnę lub pralkę z Tesco. P.S. Polecam płatki śniadaniowe z ketchupem. Pycha."
O cho chodzi z tymi płatkami? Już tłumaczę. Na stole stał ketchup z kolacji. Natomiast na innym stole stały płatki, które można było zjeść na śniadanie. Przyniosłam sobie kilka i zaczęłam je maczać w ketchupie. Ania właśnie rozmawiała przez telefon i zobaczyła co robię. Wyglądało to mniej więcej tak:
- Bla bla bla bla... Smacznego, Niko.
Kiedy mówiła "Smacznego", zrobiła zrozpaczoną minę i uniosła kciuk do góry.
Dodatkowo, razem z Kubą obejrzeliśmy "1920. Bitwa Warszawska". Film był... nawet fajny. Trochę szybko minął. Ania i Kuba spoilerowali nam, ale za to nie musiałyśmy patrzeć, kiedy jedna babka została zgwałcona lub jak jednemu facetowi szczury zjadały twarz. Jednak obsada była świetna. Krzysztof Globisz jako Kanonik Adamski, Łukasz Garlicki jako ks. Skorupka. Ale jak ten ostatni ginął to się prawie poryczałam...
Dziewczyny ułożyły też piosenkę o Kubie i jego babci, na melodię "Want U Back". "Heeej, Babcia Janina tu jeeest...".
***

Hah, uwielbiam ten serial. xD Big Time Rush. Zespół, jako zespół, to wolę One Direction (muszę pójśś na film, bez dwóch zdań), ale serial jest super, po prostu genialny. *-*

***

nvkzjvnsldnvso;dv dfjodicjvadvmdoiv Kurczę, kurczę, kurczę! Kate urodziła synka!!!!!!!!!!!! Ja tam ją lubię i bardzo się cieszę. Dzisiaj cały dzień mówiłam na Małego "Royal Baby". xD
Byłam też dzisiaj u mojej przyjaciółki. W ramach mojego odchudzania postanowiła mnie wyćwiczyć. Przegoniła mnie kilka razy wokół boiska i aż taka mnie kolka złapała, że nie mogłam się ruszyć. Chciałyśmy też namówić nasze mamy, żebym ja spała dzisiaj u Marty, albo ona u nas. Niestety, możliwe to będzie dopiero w przyszłym tygodniu z powodów losowych (nie wiem, czy to takie było określenie, no ale trudno).

***

Nie mam pomysłu, żeby to jakoś zgrabnie zakończyć, więc...
KONIEC
i jeszcze jakiś ładny obrazek, żeby nie było... O, już wiem. Patrzcie, jakie trafiło mi się Frugo... (Przeterminowane 3 dni, na pewno umrę T.T)



W razie wątpliwości: WSZYSTKO na etykiecie było napisane po angielsku.

P.S. To jak w końcu Kuba miał na imię? Paweł czy Grześ? 





Z OSTATNIEJ CHWILI: 
Chcem już *-* Znaczek jest Boski!